Pierwsze
wspomnienie, to fascynacja Koziołkiem Matołkiem Kornela
Makuszyńskiego i katorga babci, która musiała – biedna, czytać
ją za każdym razem, kiedy nocowałam u niej. Historię znałam na
pamięć, choć sama jeszcze nie umiałam czytać. Kiedy babci
„zamykało się oko” podczas czytania, kończyłam sama z pamięci
opowieść. Oczywiście „za karę” babcia była odpytywana z
treści.
Nie sposób nie wspomnieć
o królowej kryminału – Joannie Chmielewskiej. I o ile Musierowicz
została mi podsunięta przez mamę, to Chmielewską zaproponował mi
tata (zresztą „Całe zdanie nieboszczyka”, które wtedy mi
pożyczył ze swoich zbiorów, nadal nielegalnie znajduje się u mnie
i bardzo liczę na to, że tego nie przeczyta, ewentualnie mi daruje
:D ).
Wtedy też zaczęło się moje czytanie wszystkich książek
danego autora. Jeśli pokochałam choć jedną książkę jakiegoś
pisarza, robiłam wszystko, aby przeczytać resztę napisanych przez
niego. Zostało mi to do dziś, a tych najbardziej ulubionych staram
się mieć w prywatnej biblioteczce.
Zdjęcia
powyżej to dwuletnia ja na pięciopaku oraz obok niespełna czteroletnia
ja i pies. Niestety Koziołek Matołek nie przetrwał, za to „Kwiat
kalafiora” jest ten sam, ledwie żywy, pożółkły, rozpadający
się, klejony setki razy zupełnie nieskutecznie. Zastanawiałam się
nie raz nad kupnem nowego wydania... i nigdy nie kupiłam, bo to co
mam i tak nie wyrzucę, zawsze to właśnie je będę brała do ręki,
żeby przeczytać. Ot, taka sentymentalna jestem. No i półka
książek Joanny Chmielewskiej. To tylko część jej zbioru, może
kiedyś uda się uzupełnić.